Moja kuzynka powiedziała mi na początku wakacji, że na Wawelu jest wystawa, na którą trzeba pójść. Nie: warto, można… Trzeba! Jak mus, to mus, ale jak to zrobić? Czy Wawel jest przyjazny dla dzieci?
Spis treści:
Wyjątkowa wystawa: „Wszystkie arrasy króla. Powroty 2021–1961–1921”
Co w tym szczególnego? Arrasy na Wawelu wisiały „zawsze”. Tak naprawdę, to wcale nie wisiały zawsze i na dodatek: nie wszystkie.
Na Wawelu byłam parę razy w życiu i widziałam już wcześniej arrasy wiszące tam na stałe. Od dawna słyszałam, że jest to wyjątkowa kolekcja. Dla mnie były rzeczywiście czymś szczególnym, bo arrasy opowiadające historię Noego są olbrzymie. Jednak z jakiegoś powodu nie czułam tego zachwytu…
Teraz już wiem, że ta kolekcja jest niezwykle piękna i wiem, dlaczego wcześniej mnie tak nie poruszała. Chodzi o przecudne kolory – naturalne barwniki wystawione na światło słoneczne blakną z czasem i przez to tapiserie tracą swój blask.
Utrata barw nie jest, niestety, jedyną bolączką kolekcji. Przez rozbiory i II Wojnę Światową arrasy zostały częściowo rozkradzione, pocięte, zagrzybione… Tę smutną historię i jej bolesne skutki możemy śledzić w pierwszych salach wystawy Wszystkie arrasy króla. Powroty 2021–1961–1921. Czy jest więc co oglądać? Zdecydowanie tak! Choć niektóre tapiserie są w opłakanym stanie, to wiele z nich zachowało swoje barwy i stanowią prawdziwą ucztę dla oczu.
Z okazji stulecia powrotu arrasów na Wawel (z Rosji) i sześćdziesięciolecia ich ponownego powrotu (z Kanady) do zamkowych wnętrz wróciły wszystkie tapiserie z kolekcji: 137 ze 157 zinwentaryzowanych przed rozbiorami. Można je podziwiać do końca października 2021 r.
Pomysł na wyprawę na Wawel
Skoro już decyzja o wybraniu się na tę wystawę została podjęta, to trzeba było się zastanowić nad formą wizyty. Czy iść tylko ze starszymi dziećmi? A może z koleżanką? Z mężem? Całą rodziną? Kiedy i jak?
Opcje zwiedzania
Wawel jest bardzo oblegany, więc z dziećmi nie ma co liczyć na wejście „z buta”. Bilety można zakupić przez internet, lub zamówić telefonicznie. Można też stanąć w kolejce do kas i liczyć na to, że się dostanie bilet – co kto lubi. Bilety sprzedawane są na konkretny dzień i godzinę, więc jak się nie zaplanuje wizyty z wyprzedzeniem, to być może trzeba będzie poczekać parę godzin na wejście (Poprzednim razem właśnie tak zrobiłam i okazało się, że dla osób z niemowlętami sprzedawali bilety bez ustalonej godziny – mogłam wejść na wystawę od razu. Czy dalej Wawel jest dla dzieci poniżej roku tak wspaniałomyślny? Nie sprawdzałam.).
Generalnie można kupić bilety na zwiedzanie indywidualne lub z przewodnikiem. Dostępne są też audioprzewodniki, a poza tym na stronie Wawelu dostępny jest wirtualny spacer po wystawie.
Moje zainteresowanie wzbudziły też wydarzenia powiązane z wystawą, a szczególnie: zwiedzanie z konserwatorem. Posłuchać o technice tkackiej, sposobach konserwacji, rekonstrukcji… rozmarzyłam się!
Kontakt z Zamkiem Królewskim na Wawelu
Kto nie miał przyjemności kontaktowania się z obsługą Zamku Królewskiego na Wawelu, ten może się zdziwić: Wawel przemawia ludzkim głosem! Nie jest to, niestety, standardem, a chciałoby się, żeby wszystkie instytucje kultury takie były. Wawel odpisuje szybko i w sposób wyczerpujący na maile. Za każdym razem, gdy dzwoniłam, po drugiej stronie była miła, kompetentna i życzliwa osoba. A skoro tak jest, to korzystam i zawracam im głowę głupimi pytaniami!
Zadzwoniłam do działu informacji i tak na luzie zagadnęłam ich jak to jest z tym zwiedzaniem z konserwatorem… Pani z informacji nie była pewna, czy dzieci poniżej siódmego roku życia muszą wykupić bilet na to wydarzenie, więc pokierowała mnie do działu rezerwacji. Rozmowa z działem rezerwacji była dokładnie tym, czego mi było trzeba: życzliwą poradą. Dowiedziałam się, że na tych wydarzeniach każda osoba płaci tę samą stawkę: 50 zł. Dla mnie to oznaczało 300 zł za całą rodzinę, a przecież najmłodsza dwójka niewiele by z tego wyniosła. W zasadzie należało się spodziewać, że wyniosłaby tylko irytację (nie wspominając o irytacji innych zwiedzających, którzy chcieliby coś zobaczyć i usłyszeć).
Już myślałam, że będę musiała zostawić dzieci w domu, ale od razu padła sugestia zwiedzania z przewodnikiem w swojej prywatnej grupie. Okazuje się, że za usługę przewodnicką płaci się tylko 75 zł, na dodatek Wawel honoruje Karty Dużej Rodziny, dzięki czemu rodzice mają bilety ulgowe. Do tego dzieci do siódmego roku życia zwiedzają za darmo. Oznaczało to, że nasza sześcioosobowa rodzina może zwiedzać w swoim tempie, z własnym przewodnikiem, który dostosuje się do naszych potrzeb i to wszystko za jedyne 195 zł. Dla mnie: bomba!
Na zwiedzanie wybrałam niedzielne przedpołudnie i stwierdziłam, że przy okazji wyjazdu na Wawel odwiedzę kuzyna, mieszkającego pod Krakowem. Po krótkiej rozmowie kuzyn zainteresował się wystawą na tyle, że postanowił razem z żoną i czwórką dzieci dołączyć do naszej grupy. I tak powstała dwunastoosobowa grupa, składająca się w połowie z dzieci poniżej siódmego roku życia. Zmodyfikowanie rezerwacji zajęło mi dwie minuty.
Czy Wawel naprawdę jest dla dzieci?
Warto wziąć przewodnika
Zamówiłam zwiedzanie i od razu pomyślałam: biedny przewodnik! W moim wpisie o wyjściach z dziećmi do opery wspominałam o bardzo niemiłej przewodniczce z kopalni soli w Wieliczce i jej podejściu do dzieci. Wiem, że dzieci często na wystawach próbują obmacywać eksponaty, pokładają się na ziemi, wieszają się na rodzicach i generalnie szukają okazji, żeby uciec. Wydaje mi się jednak, że jest tak zazwyczaj dlatego, że przewodnik nie chce lub nie umie poświęcić im odpowiedniej uwagi i skierować do nich przekazu na ich poziomie.
Okazało się, że Wawel jest dla dzieci: przydzielona nam przewodniczka nie uciekła z wrzaskiem! Wręcz przeciwnie: uśmiechnęła się szeroko i dzielnie poprowadziła nas na zamek. Byłam pod wrażeniem tego, jak elastycznie podeszła do oprowadzania nas po wystawie. Zwiedzanie zajęło nam półtorej godziny i w tym czasie widoczne było rosnące zmęczenie dzieci, ale nie usłyszałam żadnego „nudzi mi się” (choć pojawiły się pewne: „ja już chcę do Smoka”). Z pewnością przyczyną nie było samo piękno arrasów. Nasza przewodniczka z jednej strony udzielała odpowiedzi na pytania dorosłych tak, że byliśmy usatysfakcjonowani po wyjściu z wystawy, ale z drugiej strony potrafiła zająć się też dziećmi. Informacje o historii kolekcji przedstawiła w sposób ciekawy, ale bardzo krótki i treściwy, aby nie zarzucić dzieci wiadomościami, których i tak nie byłyby w stanie z niczym połączyć. Jednocześnie dobrze zarządzała emocjami dzieci, to snując opowieść, to proponując poszukiwanie zwierzątek na tapiseriach, lub zadając zagadki. Dzięki temu dzieci były w dobrych humorach i umożliwiły rodzicom w miarę spokojne zwiedzanie.
Piszę: w miarę, ponieważ moja dwulatka postanowiła nie ułatwiać nam oglądania. Weszła do pierwszej sali, zobaczyła pierwszą pufę i stwierdziła, że na niej zostaje. Cierpliwe zachęcanie jej do pójścia z nami nie poskutkowało i wyszło na to, że reszta grupy już obejrzała 3 sale, a ja dalej byłam uwięziona w pierwszej. Niestety: skończyło się piosenkami puszczanymi z YouTube i noszeniem na rękach. Piosenka o misiu załatwiła sprawę, choć musiałam pilnować, aby inne dzieci nie zauważyły, że można zatopić oczy w ekranie telefonu.
Zauważyłam jeszcze jedną zaletę wynajęcia przewodnika dla naszej grupy: kontrolowanie czasu zwiedzania. Ile to razy człowiek zachwycił się pierwszymi salami wystawy, spędził w nich godzinę, a przez resztę przeleciał na sygnale, bo siusiu, bo głodny, bo „mam dosyć”? Nie zobaczyliśmy wszystkiego i nie przeczytaliśmy wszystkich opisów, ale nasza przewodniczka sprawiła, że w każdej sali zobaczyliśmy i usłyszeliśmy to, co najważniejsze i poszliśmy dalej. To sprawne przechodzenie z sali do sali pozwoliło uniknąć zmęczenia, jakie często zdarzało mi się czuć po zwiedzaniu indywidualnym z dziećmi.
Udogodnienia na wystawie
Sama wystawa na Wawelu jest dla dzieci zadziwiająco wygodnie ustawiona. Obecność dużych puf w salach bardzo ułatwiała zwiedzanie – dzieci kładły się na nich i, odpoczywając, podziwiały dekoracje stropów, o których opowiadała przewodniczka. Arrasy były wystawione w taki sposób, że nie musiałam się martwić, że któreś z moich dzieci zacznie je obmacywać. Część była wywieszona lub położona w gablotach za szkłem i oświetlona tak dobrze, że wszystkie szczegóły były widoczne. Te arrasy, które były powieszone na ścianach i sięgały nisko, tak że dziecko mogłoby do nich sięgnąć, były oddzielone od zwiedzających nisko ustawionymi poręczami. Nie przeszkadzały one w oglądaniu tapiserii, ale skutecznie powstrzymywały dzieci przed opaluszkowaniem arcydzieł. Zmorą wielu wystaw jest konieczność wzięcia dziecka na ręce, żeby mogło obejrzeć jakiś eksponat. Tu nie było tego problemu – arrasy są przeznaczone do oglądania z daleka, a te, które znajdowały się w gablotach, były ułożone wystarczająco nisko, żeby dziecko mogło je obejrzeć.
Chodząc po zamkowych wnętrzach przez półtorej godziny z ośmiorgiem dzieci w wieku od dziesięciu miesięcy do jedenastu lat, nie usłyszałam ani jednej negatywnej uwagi ze strony obsługi wystawy. Mój wniosek jest taki: Wawel nie uznaje dzieci za intruzów. Choć ilość chlubnych wyjątków wśród muzeów rośnie, to jednak dalej takie podejście, niestety, nie jest regułą.
Nasze wrażenia ze Wszystkich arrasów króla
No dobrze: da się pójść z dziećmi na Wszystkie arrasy króla, ale czy warto?
Ja wyszłam z tej wystawy z wrażeniem, że zobaczyłam coś szczególnego. Nie chodzi mi tylko o burzliwą historię tej kolekcji, o jej znaczenie dla kultury, o jej materialną wartość… to było po prostu piękne! Wiele arrasów zachwyciło mnie swoją kolorystyką, doskonałością kompozycji i realistycznym przedstawieniem postaci i zwierząt. Dla mnie uroczym elementem były pojawiające się w wielu tapiseriach jeżyny i gałęzie dębu – ich kształty i głębokie barwy doskonale uzupełniały obrazy. To nie są zwykłe elementy dekoracyjne. Bije od nich spokój i poczucie łączności z przyrodą. Wywołują wrażenie nie tyle przepychu (choć kosztowały fortunę), ile wyszukanego smaku Zygmunta Augusta i jego osobistej relacji ze sztuką.
Jakie były wrażenia dzieci? Zapytałam syna, co jemu się najbardziej podobało i dostałam zaskakującą odpowiedź: dziury! Nie zrozumiałam – jak dziury mogą się podobać? Po chwili wyjaśnił mi, że „podobało się” to nie jest dokładnie to słowo, które miał na myśli. Barbarzyństwo zniszczeń, jakich dokonali Rosjanie, zadziwiło go i zapadło mocno w pamięć.