Nieudany Król Roger w Teatrze Wielkim

Król Roger w Teatrze Wielkim w Warszawie

Tak się złożyło, że ostatnio co tydzień jestem w Teatrze Wielkim. Najpierw obejrzałam Exodus / Bieguni-Harnasie, tydzień później — Chorus Opera. W obu tych wieczorach pojawiły się niezwykle piękne kompozycje Szymanowskiego w bardzo udanej oprawie. W kolejnym tygodniu nie mogłam się oprzeć pokusie – grany był Król Roger w Teatrze Wielkim. Chciałam nakarmić się Szymanowskim do syta.

Z łakomstwem trzeba uważać.

O spektaklu Król Roger w Teatrze Wielkim

Gdy kupowałam bilety na sezon 2022/2023, nie planowałam iść na Króla Rogera w Teatrze Wielkim – Mariusz Treliński jest moim nieulubionym Reżyserem, choć wielbię i zachwycam się jednym z jego dzieł – spektaklem Madame Butterfly, który wraca na deski Teatru Wielkiego szczęśliwie już od dwudziestu czterech lat i wcale się nie zestarzał.

Same zdjęcia z Króla Rogera mnie odrzucały, a znając Trelińskiego, domyślałam się że i treść będzie słaba. Jednak wierzyłam, że dobre nastawienie, ciekawość i zanurzenie się w muzykę przyniosą jeśli nie miłe, to przynajmniej ciekawe przeżycia.

Konwencja Króla Rogera w Teatrze Wielkim

Szymanowski napisał Króla Rogera pod wpływem swoich przeżyć z podróży na Sycylię i tam umieścił akcję opery. W muzyce słychać wyraźnie orientalne inspiracje i klimat świata na styku kultur. Estetycznie jest to więc coś nam obcego, a przynajmniej odległego. Już z samego tego powodu pomysł, żeby Król Roger był dzianym biznesmenem miotającym się między salą konferencyjną, umywalką i skórzaną kanapą jest po prostu nietrafiony. To jest przecież właśnie to, z czym Warszawiacy spotykają się na co dzień. Egzotyka muzyki nie przystaje to tego pomysłu.

Można próbować bronić tej wizji: żyje tutaj, ale czuje się oderwany od tej rzeczywistości i stąd jego niepokój. Jednak To nie Roger jest oderwany jako jednostka, lecz całość muzyki od całości treści. A raczej na odwrót, bo to na Szymanowskiego przychodzi publiczność.

W gruncie rzeczy tego wieczoru nasuwała mi się myśl, że dużo łatwiej by było, gdyby Król Roger był wystawiany poza wszelką konwencją, w abstrakcyjnym otoczeniu, nieskrępowany realiami tego świata. Im mniej kłujących sprzeczności w treści, tym więcej miejsca na meritum — odkrywanie ludzkiej psychiki i pragnień.

Wiara Króla Rogera

Roger II de Hauteville, który był inspiracją do powstania postaci Króla Rogera, został koronowany w 1130 roku na pierwszego króla Sycylii. Dla niego wiara nie była sprawą prywatną – była z pewnością nie jedynym, ale ważnym elementem usankcjonowania jego władzy. W operze pojawienie się przywódcy innej, zupełnie niezależnej wiary z lawinowo rosnącą rzeszą wyznawców być może w jakiś sposób urażało uczucia religijne Rogera, ale przede wszystkim stanowiło poważne zagrożenie dla jego władzy.

Co ma biznes do wiary? W jaki sposób odleciany prorok zagraża pozycji przedsiębiorcy? Gdyby Pasterz śpiewał: „Mój urząd skarbowy jest piękny jako ja…”, to może rzeczywiście mógłby wzbudzić dreszcz niepokoju w głowie takiego Rogera, ale Bóg?

I znów – obrońmy pomysł! Przecież zdarzają się skandale, że Kościół coś sprzedał, coś kupił, nie za taką cenę, z nie takiego źródła… Może nowa wiara może osłabiać starą i biznes będzie mniej opłacalny? Rzeczywiście – w spektaklu Trelińskiego pojawił się gość w czarnym wdzianku i z koloratką. Tyle że wszystkie postaci były na czarno lub biało, a koloratkę zobaczyłam dopiero przy oklaskach. Zresztą Roger praktycznie w ogóle nie wchodził z tą postacią w interakcje.

Jeżeli Treliński rzeczywiście na pomyśle szemranych związków Kościół-biznes chciał zbudować sens niepokoju Rogera, to zrobił to nieudolnie, bo nieczytelnie.

Statyka – dynamika

„Akcja dzieła, niemal pozbawiona zdarzeń na poziomie fabularnym, ma charakter psychiczny, przypomina na poły realną, na poły oniryczną wewnętrzną podróż, w której sny, fantazje, marzenia na jawie […] podejmuje precyzyjnie skomponowana i niezwykle gęsta materia muzyczna – utkana niekiedy z wyjątkowym przepychem, która w kolejnych trzech aktach oddaje szczególną formę pulsowania psychiki, zmian świadomości i pokonywania kolejnych etapów rozdwojenia […]”

Bartosz Dąbrowski

Piękne słowa i rzeczywiście oddające prawdę o dziele Szymanowskiego, ale nie o dziele Trelińskiego. Dynamika muzyki z wyjątkiem dwóch scen (tej z gołą babą i tej z chórem w kosmosie) nie oddaje w żaden sposób dynamiki muzyki.

Pieśń Roksany z drugiego aktu Króla Rogera Karola Szymanowskiego

U Szymanowskiego Roksana muzycznie wije się seksownie w swojej kołysance, roztaczając atmosferę niesamowitości i tajemniczości. A u Trelińskiego? Blondyna w białym szlafroku, oświetlona trupio-błękitnym, lekko stroboskopowym światłem stoi na skórzanej kanapie, a potem siada na niej, rozkładając uda.

Nie wiem, kogo to miało oczarować. Mnie nie oczarowało.

Finał Króla Rogera

Jak wiele różnych emocji i jak wiele akcji jest w warstwie muzycznej choćby pomiędzy Rogerem a Roksaną w trzecim akcie. Jednak Treliński każe nam patrzeć na nieruchome postaci w niezrozumiałym uścisku w pustej praktycznie, białej przestrzeni. Po chwili obraz się zmienia. Roksana po prostu schodzi ze sceny bez żadnego znaczenia, bez wytłumaczenia, bez powodu. W sumie oboje śpiewają, że uczestniczą w nowym kulcie i składają ofiarę w ogniu… nie to, żeby na scenie było jakiekolwiek odbicie tych słów.

Jedyna dynamika pojawiła się w chwili, gdy Roksana zasiekła Rogera siekierą i pławiła się nago w jego krwi. Tak — wiem — Iwaszkiewicz niczego takiego nie napisał. W sumie jednak nie buntuję się przeciw tej scenie, choć obrzydliwa, to przynajmniej barwna i ciekawa. Niestety ma mankament — jest tak szokująca, że odwodzi uwagę od muzyki.

Barwy spektaklu – Barwy muzyki

Czytając program Króla Rogera w Teatrze Wielkim co chwilę natykamy się na tego typu wypowiedzi:

„Filary tej pięknej muzycznej budowli – wielostylowej i złożonej z różnobarwnych elementów, pełnej brzmieniowego przepychu i połyskliwego dźwiękowego kolorytu […]”
Bartosz Dąbrowski

Przepych, barwy… w inscenizacji nie ma po nich śladu. Scena jest przez pół przedstawienia w sumie dość brzydka, zatłoczona fragmentaryczną, monochromatyczną scenografią.

W trzecim akcie jest jeszcze gorzej – scena jest biała i pusta. Tylko w jednym momencie pojawia się ruch i barwy – gdy wchodzi chór, a jego gęstą od emocji pieśń uzupełnia widok wyświetlanych z rzutnika gwiazd i galaktyk. To jedynie chwila wytchnienia w potwornie nudnym i płaskim wieczorze.

Po spektaklu - Król Roger Teatr Wielki
Po spektaklu Król Roger w Teatrze Wielkim

Następnego dnia przesłuchałam sporą część Króla Rogera w domu na słuchawkach i chwyciła mnie zwykła złość — zdałam sobie sprawę z tego, jak wiele ukradła mi uniesiona kurtyna.

Nie sama zresztą uniesiona kurtyna! Problem był w samym ustawieniu śpiewaków i chóru, o czym w sumie dość szczerze wypowiadali się wykonawcy przed tegorocznym wznowieniem:

Spotkanie z częścią wykonawców przed spektaklami Króla Rogera w Teatrze Wielkim

Cały czas miałam wrażenie, że słyszę chór słabo a śpiewaków w trzecim akcie czasem za mocno.

Dla mnie w operze poświęcanie muzyki dla efektu scenicznego jest, delikatnie mówiąc, pomyłką.

Czytelność, czyli między umywalką a lustrem

„Nasuwa się tutaj zagadnienie: co chcieliśmy wyrazić w Królu Rogerze? O co właściwie chodzi w tym dramacie?

Jak teraz widzę, najważniejszym błędem całej naszej współpracy było to, że każdy z nas w Rogerze widział co innego […]”

Jarosław Iwaszkiewicz

Jak widać, sam autor libretta Króla Rogera widział, że sensu w tym dziele nie ma zbyt wiele. Albo inaczej: dla każdego odbiorcy wypływa inny sens.

W pierwszym akcie akcja toczy się między stołem konferencyjnym, umywalką a lustrem. Światła oświetlają to umywalkę, to stół. Nad umywalką Roger myje co chwilę twarz, a stół z jakiegoś powodu pełni funkcję drzwi – kolejne postaci pojawiają się na nim w pozycji leżącej. Po kolejnym powtórzeniu tej dziwacznej sekwencji mnie osobiście zaczął łapać pusty śmiech. W lustrze za to Roger raz widzi siebie, a raz Pasterza (zabieg słabo wyglądał z mojego, taniego miejsca z boku sali). Moim zdaniem chwyt z lustrem jest już zgrany i banalny. W połączeniu z ogólnym brakiem dbałości o czytelność gestów, spójność z muzyką i tekstem wywołał u mnie niechęć do śledzenia dalej sensu przedstawienia.

scenografia pierwszego aktu Króla Rogera
Scenografia pierwszego aktu — widok z mojego miejsca przed spektaklem.

W inscenizacjach operowych czasem pojawia się problem niezgodności z librettem – postać śpiewa, że dobywa szpady, a chwyta za rewolwer. Przy sprawnie opowiedzianej historii takie niedogodności udaje się zniwelować. Mam jednak wrażenie, że Treliński zachował się w tym wypadku dość nonszalancko, żeby nie powiedzieć: bezczelnie. W wielu miejscach nawet nie próbuje zwracać uwagi na tekst, który w końcu śpiewany jest po polsku (w dodatku nad sceną wyświetlane są napisy w dwóch językach), a więc nie da się go nie zauważyć.

Roger śpiewa: „Straże! Czuwajcie! Wprowadźcie go, gdy przybędzie!”. Do kogo to mówi? U Trelińskiego do nikogo. Można się zastanawiać, czy trzeba się czepiać takich szczegółów, ale to wbrew pozorom spory mankament przedstawienia.

Roger czuje w sercu jakiś niepokój, poszukuje siebie. Samozwańczy prorok – Pasterz, zmusza go do konfrontacji z samym sobą, wyrywa go z rzeczywistości, w której się znajdował. A więc w jakiejś rzeczywistości Roger jednak był! Jeżeli od samego początku snuje się bez celu, gada do siebie bez sensu, to jak widz ma zobaczyć, że Pasterz wpływa silnie nie tylko na Roksanę i tłum, ale też na Rogera?

Wtłaczanie opery, już na początku niezbyt czytelnej, w nową przestrzeń i nadawanie jej nowych znaczeń wiąże się z olbrzymim ryzykiem zagmatwania jej poza granice akceptowalności. Czy nie wolno takiego ryzyka podejmować? Oczywiście wolno. Warto jednak na koniec ocenić efekty i jeżeli trzeba, wycofać się z nieudanego projektu.

Przeżycia – Przemyślenia — Król Roger w Teatrze Wielkim

Jakie przeżycia zafundował mi Król Roger w Teatrze Wielkim? Przede wszystkim potworną nudę. Niezaangażowane emocjonalnie postaci smętnie snuły się po scenie ewentualnie wykonując niezrozumiałe gesty. Nadmierna statyczność spektaklu w połączeniu z dziwacznymi pomysłami niewynikającymi z treści opery (Roksana nagle jest w ciąży z Pasterzem, czy może z Rogerem – co to wnosi? Co to zmienia?) sprawiają, że zamiast karmić się muzyką, bez przerwy próbowałam zrozumieć, o co autorowi chodziło.

Jaki mam z tym problem? Najbardziej żałuję, że nie zamknęłam oczu na samym początku. Wysłuchałabym wtedy bez przeszkód bardzo dobrze wykonanej muzyki. I tak w trakcie, czując coraz większe zniechęcenie do inscenizacji, coraz częściej oczami duszy widziałam barwy i ruch, który powinien się pojawić, szczególnie gdy słyszalne były partie skrzętnie ukrytego za scenografią chóru.

Człowiek chce obcować ze sztuką, aby się nią inspirować. Przeżycia w teatrze, na wystawie, czy przy lekturze książki w gruncie rzeczy mają poruszyć nas wewnętrznie, abyśmy się mogli zastanowić nad sobą. Muzyka Szymanowskiego miała mnie poruszyć, abym zajrzała w głąb siebie, jak Roger. Treliński jednak zmusił mnie, do zaglądania wgłąb reżysera. To chyba najgorszy przejaw pychy i samouwielbienia.

Światła w Królu Rogerze

Uczciwie ostrzegali!

„W spektaklu użyto świateł stroboskopowych

Spektakl przeznaczony dla widzów dorosłych”

https://teatrwielki.pl/repertuar/kalendarium/2022-2023/krol-roger/

Wspominałam już o, śmiesznej moim zdaniem, grze świateł nad stołem konferencyjnym, o trupim odcieniu błękitu i o jedynym pozytywie – wprowadzającym ruch i podkreślającym dynamikę obrazie gwiazd z rzutnika.

Były jeszcze stroboskopy.

Nie jestem przeciwniczką takich środków wyrazu – potrafią stanowić wisienkę na torcie. Dla mnie jednak długość trwania sekwencji ze stroboskopami i siła światła przyniosła efekt odwrotny od zamierzonego. Zamiast skupić moją uwagę i wywołać podniecenie, zachęciła mnie do odwrócenia wzroku. Nie dlatego, że nie mogłam znieść intensywności światła, ale dlatego, że mnie… znudziła.

Moje wrażenia z wieczoru — Król Roger w Teatrze Wielkim

Czy był to zmarnowany wieczór? Nie do końca – próbując się wczuć w przesłanie spektaklu zdałam sobie sprawę z tego, co mnie pociąga w muzyce Szymanowskiego i w jakiej oprawie chciałabym jej słuchać. Wykonanie pod względem muzycznym było bardzo dobre, a w foyer spotkałam koleżankę z warsztatów wokalnych. Na dodatek Król Roger nie jest długą operą, więc po powrocie do domu mogłam jeszcze przez godzinę opowiadać mężowi, jak bardzo nieudana moim zdaniem była ta inscenizacja. W gruncie rzeczy sama ta rozmowa sprawiła mi sporo przyjemności.

Jednak jedna rzecz mnie bardzo zasmuciła: Niedaleko mnie usiadła kilkudziesięcioosobowa grupa młodzieży licealnej. Po ich westchnieniach na widok sufitu w Sali Moniuszki wnioskuję, że byli w Teatrze Wielkim po raz pierwszy. Jestem niemal pewna, że również ostatni. Skomplikowana struktura muzyki Szymanowskiego mogłaby się być może obronić w oczach niewytrawnych słuchaczy, gdyby nie nieczytelność, groteskowość i zwykła nuda, która wieje ze sceny. Myślę, że nauczyciele właśnie wypuścili w świat kolejnych ludzi przekonanych o tym, że opera jest niesłuchalna i nieoglądalna.

Szymanowski zasługuje na lepszą oprawę, Teatr Wielki zasługuje na sensowniejsze przedstawienia, publiczność zasługuje na ciekawsze przeżycia.

Król Roger w Teatrze Wielkim w Warszawie
Tylko program taki fajny – błyszczący i ładnie się komponuje z wystawą Adama Myjaka w Galerii Opera 😉

Może Cię to zainteresuje...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *