Wybrałam się z moim mężem-nieentuzjastą zarówno Beethovena jak i baletu na nowy tryptyk baletowy w TW-ON. Czy warto było w ten sposób spędzić wieczór wolny od czwórki dzieci? Otóż jeżeli chodzi o tryptyk Beethoven i szkoła holenderska, to moja opinia o spektaklu nie jest jednoznaczna…
Spis treści:
Beethoven i szkoła holenderska — skąd ten tytuł?
Dyrektorem Polskiego Baletu Narodowego od 2009 roku jest uznany choreograf, Krzysztof Pastor (uznany, choć nie przeze mnie — pisałam Wam o tym choćby w mojej recenzji baletu Dracula). Wywodzi się co prawda z Gdańska, ale sporą część swojej kariery tanecznej, a przede wszystkim początki kariery choreograficznej kształtował w Amsterdamie. Nic więc dziwnego, że w repertuarze Teatru Wielkiego — Opery Narodowej pojawiają się choreografie holenderskie, jak choćby bardzo udany Dziadek do Orzechów Toera van Schayka.
Sam pomysł, na przedstawienie dzieł trzech wybitnych choreografów Holenderskiego Baletu Narodowego nie jest niczym nowym. W przypadku tego wieczoru jednak nie tylko miasto pochodzenia, ale też kompozytor muzyki scala trzy różne choreografie w całość. Różny tylko pozostaje czas powstania baletów – 1971, 1986 i 2023.
Grosse Fuge Hansa van Manena
Choreografia i kostiumy: Hans van Manen
Muzyka: Wielka Fuga B-dur op. 133 i Cavatina z Kwartetu smyczkowego B-dur op 130 Ludwiga van Beethovena
Scenografia: Jean-Paul Vroom
Prapremiera: 8.04.1971 r.
Czytając program tego wieczoru baletowego, można odnieść wrażenie, że zacznie się zjawiskowo. Napięcie erotyczne, intrygująca muzyka, epokowe dzieło… Na scenie pojawia się ośmioro tancerzy — cztery kobiety i czterech mężczyzn. W choreografii rzeczywiście czuć jakieś napięcie, ale czy jest ono erotyczne? W moim odczuciu choreografia była bardziej schematyczna, graficzna i symboliczna, niż zmysłowa.
Nie to, żeby miało to być zarzutem do autora, ale ta swoista geometryczność dzieła dla mnie nie wzbudzała odczuć erotycznych. Tym bardziej dziwny i komiczny dla mnie był moment, gdy mężczyźni nagle zdjęli gacie i zaczęli się tarzać z kobietami po scenie w niedwuznacznych pozycjach.
Sama muzyka też nie wzbudziła mojego zachwytu, a mąż narzekał na zwykłe fałsze orkiestry szczególnie w sekcji smyczków. Ja byłam zbyt zajęta łuskaniem czegokolwiek interesującego z choreografii, żeby zwracać uwagę na niedociągnięcia orkiestry. Prawdą jest jednak, że nie grała najlepiej — w dalszej części wieczoru usłyszałam wiele jej uchybień.
W sumie najlepszą częścią tego baletu była dla mnie scenografia — oszczędna, subtelna, a jednak interesująco zmienna. To jednak trochę mało, żeby mnie zadowolić. Na przerwę wyszliśmy znudzeni i zniechęceni.
Eroica Variations Teda Brandsena
Choreografia i scenografia: Ted Brandsen
Muzyka: 15 Wariacji z fugą Es-dur op.35 Ludwiga van Beethovena
Kostiumy: Francois-Noel Cherpin
Prapremiera: 18.05.2023 r.
Krótko, ale treściwie wypowiedział się Ted Brandsen o przygotowaniach do stworzenia Eroica Variations dla Teatru Wielkiego:
Ujęło mnie podejście Teda Brandsena — szacunek i podziw dla innych twórców świadczy o wielkiej wrażliwości, inteligencji i obyciu artysty. W zasadzie dla mnie artystą nie może być ktoś, kto patrzy tylko w głąb siebie.
Z tego zachwytu dwoma dziełami wyszedł ciekawy pomysł na lekką i żywą choreografię do muzyki nie na orkiestrę, a na fortepian solo. Muszę przyznać, że energia i głębia wyrazu wydobyta przez Piotra Sałajczyka z fortepianu znalazła swoje odbicie w choreografii. Żywy, energetyczny i swobodny charakter układów Brandsena podbity został przez kostiumy i scenografię o bogatej i zmiennej przez oświetlenie kolorystyce.
Motywem przewodnim baletu jest bieg, doskonale zresztą złożony z energetyką biegających po klawiaturze fortepianu palców pianisty. Jednak poza tym jest to tak naprawdę swobodny i radosny popis tańca klasycznego w najlepszym wykonaniu.
Muszę przy okazji przyznać, że właśnie ta swoboda złożona z tańcem klasycznym odrobinkę zgrzytała mi w choreografii — w jednym układzie tancerze wchodzili swobodnym, wręcz nonszalanckim krokiem, a następnie przechodzili do idealnych, klasycznych arabesque. Nie był to jednak duży problem, a finałowa fuga spodobała nam się niesamowicie — cały zespół zsynchronizował się z muzyką… tyle że każdy z kolejnym powtórzeniem tematu. Ostatecznie wyszedł idealnie harmonijny chaos.
Siódma Symfonia Toera van Schayka
Choreografia, scenografia i kostiumy: Toer Van Schayk
Muzyka: VII symfonia A-dur op. 92 Ludwiga van Beethovena
Prapremiera: 15.03.1986 r.
Dzieło w zasadzie idealne. Sama siódma symfonia Beethovena nie musi się reklamować — to jedno z największych arcydzieł światowej muzyki. Jest w niej wszystko: subtelność, napięcie, głębia, piękne harmonie i czysta radość.
Moim głównym wrażeniem przy oglądaniu choreografii Toera van Schayka jest to, że tancerze są jak woda. Ruch zaczęty w ręce rozchodzi się falą po całym ciele i dochodzi do wszystkich członków w tempie doskonale odpowiadającym muzyce i tematyce choreografii. Nic nie jest dziełem przypadku, a wszystko odpowiada falowaniu muzyki i dramaturgii.
Wspaniałym elementem układu jest też przeciwstawienie sobie dużych grup tancerzy. Odbywa się ono w porządku geometrycznym, ale z organicznym wdziękiem i indywidualnym charakterem.
Dodatkowym atutem są też kostiumy i scenografia, zaprojektowane przez choreografa — oszczędne, ale doskonale podkreślające zwiewność i lekkość tańca.
Najgorsze w tym balecie jest tylko to, że w pewnym momencie się kończy. Tu też się kończy lista jego wad.
Beethoven i szkoła holenderska — opinia Żywiołów Dzieci
Ten tryptyk baletowy uważam za udany, choć pierwsza jego część nie przypadła mi w żaden sposób do gustu. Uderzające jest jednak wrażenie, że wszystkie te choreografie są na wysokim poziomie — choć pierwsza z nich ma aż 50 lat, to nie czuć, aby się zestarzała.
Co do muzyki, to wspominałam już, że orkiestra nie grała najlepiej. Jedno to to, że zdarzały się uchybienia intonacyjne częściej, niż jestem w stanie zaakceptować. Drugie to fakt, że tempa były bardzo mocno dostosowane do choreografii. Niby nie powinno to być zarzutem w balecie, ale gdy symfonia Beethovena robi się ociężała ze względu na za wolne tempo, to cierpi na tym całe dzieło. Choć tancerze, jak zwykle, tańczyli zjawiskowo, to muzycznie nie był to idealny wieczór.
Naprawdę bardzo się cieszę, że miałam okazję zapoznać się bliżej z pracami holenderskich choreografów. Tym bardziej smuci mnie fakt, że w nadchodzącym sezonie nie będę miała okazji, żeby obejrzeć je z moimi dziećmi.
