Poszłam ostatnio z mężem na balet Dracula do Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. To najnowsza produkcja Krzysztofa Pastora do muzyki Wojciecha Kilara. Jak było? Nie da się tego wyjaśnić w jednym zdaniu, dlatego opiszę Wam nasze wrażenia w kilku punktach.
Nie jestem krytykiem, nie znam się na tańcu, nie jestem muzykologiem. Po prostu lubię czasem pójść do opery, czy na balet (pisałam Wam trochę o baletach, które warto obejrzeć). Moja opinia nie jest więc głęboką analizą dzieła. Możecie ją bardziej potraktować, jak… głos z ludu?
Spis treści:
Inspiracje do stworzenia baletu Dracula
Krzysztof Pastor stworzył Draculę w 2018 roku dla australijskiego zespołu baletowego. To nie on zaproponował temat, ale przystał na tę sugestię ze strony dyrektora West Australian Ballet w Perth. Inspirował się w pracy powieścią Brama Stokera Dracula, a także filmem Francisa Forda Coppoli o tym samym tytule. Muzykę do tego filmu z 1992 napisał Wojciech Kilar i Pastor postanowił ją wykorzystać, ale sięgnął też po jego inne kompozycje.
Film Coppoli był ucztą dla oka. Sceny nasycone barwami, kostiumy zachwycały różnymi fakturami i wyrafinowanymi krojami (swoją drogą kostiumy przyniosły temu filmowi jednego z jego trzech Oscarów i nagrodę BAFTA).

Chyba największą zaletą tego filmu było jego… ciepło. Opowieść o Draculi kojarzy się raczej z krwią, grozą, magią… hrabia Dracula z tego filmu to jednak przede wszystkim nieszczęśliwy kochanek, którego miłość wykroczyła poza przestrzeń i czas. Jego życie wampira zaczyna się i kończy w ramionach ukochanej żony, a pomiędzy tymi dwoma uściskami mija kilkaset lat pełnych tęsknoty i goryczy.
Streszczenie baletu możecie przeczytać na stronie Teatru Wielkiego.
Balet Dracula — Kostiumy i Scenografia
Bajka! To znaczy horror, ale bajka. Autorzy scenografii i kostiumów zdecydowanie stanęli na wysokości zadania.
Kostiumy do baletu Dracula są barwne, i bardzo rozbudowane. Nie ma tu umowności, jest dbanie o każdy szczegół. Mimo tego, że postawiono na perfekcyjny wygląd, to nie zauważyłam, aby tancerze czuli się w tych pięknych strojach skrępowani (no, nie licząc obłąkanego Renfielda, który występuje w kaftanie bezpieczeństwa).
Miałam przyjemność oglądać te kostiumy nie tylko z poziomu publiczności, ale też z bliska. Balet Dracula był grany akurat wtedy, gdy ja kończyłam warsztaty wokalne w TW-ON. Idąc labiryntem teatralnych korytarzy, na próbę generalną przed koncertem wieńczącym trzy miesiące pracy, mijałam tancerzy szykujących się do wyjścia na scenę. Wrażenie było fantastyczne.
Cóż można powiedzieć o dobrze zrobionej scenografii? Chyba tyle, że jej nie widać. To znaczy widać, ale dobra scenografia stapia się z opowieścią. Jest tak oczywistym jej elementem, że widz nie musi na nią zwracać uwagi.

Nie mogę też nie wspomnieć o doskonałym oświetleniu, które było niezwykle istotne w budowaniu atmosfery. Zdarzało mi się już wychodzić z teatru z bolącymi od zbyt jaskrawego światła oczami, albo zdegustowana tym, że czegoś nie widziałam, czy że coś się za bardzo odcinało od tła. Tym razem nie miałam żadnych zastrzeżeń. Wręcz byłam pod wrażeniem tego, jak scenografia zdawała się żyć pod wpływem zmieniającej się w dyskretny sposób gry świateł.
Muzyka
Genialnie dopasowana
Wojciecha Kilara przedstawiać nie muszę. Na muzykę w filmie Dracula nie zwróciłam żadnej uwagi, choć jest ona bardzo klimatyczna. To właśnie przypadek, gdy coś jest tak dobrze dopasowane, że wydaje się być jedynym, oczywistym rozwiązaniem.
Do baletu Dracula wszedł jednak nie tylko soundtrack z filmu, ponieważ tego materiału było po prostu za mało na „pełnometrażowy” balet. Szczególne wrażenie zrobił na mnie poemat symfoniczny Kościelec 1909 (napisany dla upamiętnienia tragicznej śmierci Mieczysława Karłowicza w Tatrach), niosący w sobie grozę czekających na lawinę gór. Stanowił on podstawę pierwszej sceny w zamku Draculi. Ten utwór to doskonały przykład starej zasady less is more.
Bardzo dobrym pomysłem było wprowadzenie Koncertu na fortepian i orkiestrę do sceny Wampirzyca Lucy. Dynamika tego utworu doskonale grała z gorączkowym polowaniem młodej wampirzycy i dla mnie stanowiła jeden z bardziej klimatycznych momentów baletu.
Mniej genialnie dopasowana
Najbardziej zauważalnym motywem muzycznym baletu Dracula są dwa piękne… walce. Jeden z filmu Trędowata Jerzego Hoffmana, a drugi – z Ziemi Obiecanej Andrzeja Wajdy. Oba świetnie się wplatają w treść baletu i, oczywiście, wpadają w ucho. Dla mnie stanowiły one jednak pewien problem, szczególnie ten drugi walc. W mojej głowie jest on przyklejony do filmu, z którego pochodzi. Wiem, że w balecie stworzonym dla australijskiej publiczności nie trzeba się było nawet zastanawiać nad tym aspektem. Ja jednak, siedząc na widowni w Warszawie, od razu łowiłam tę muzykę uchem i przenosiłam się myślami do Łodzi zamiast do Londynu. Rzuciło mi się też na uszy, że oba te walce pojawiły się aż trzy razy w trakcie baletu. Dla mnie to było za dużo.
Największym rozczarowaniem było dla mnie pojawienie się w muzyce (pięknego swoją drogą) tanga z filmu Janusza Majewskiego p.t. Zazdrość i medycyna. Rozdzieliło ono dwa fragmenty klimatycznego Kościelca 1909 i dla mnie stanowiło kompletnie obcy element.
Choreografia i reżyseria
Nie jestem fanką dzieł Krzysztofa Pastora. Doceniam jego kunszt jako choreografa, ale często mam wrażenie, że za dużo myśli zostało wtłoczonych w jeden układ. Czasem też męczy mnie powtarzanie układów z niewystarczającym dla mnie ich przetworzeniem. Co do baletu Dracula, to pod tym względem nie narzekam za bardzo – szczególnie walce były zgrabnie zrobione.
W filmie Coppoli hrabia Dracula jest czasem starcem, a czasem młodym człowiekiem. W tym balecie zostało to utrzymane, dlatego rolę Draculi wykonują dwaj tancerze, którzy zamieniają się w trakcie scen. Obie te postaci zostały dobrze zrobione pod względem charakterystycznych ruchów i jak najbardziej można „kupić” takiego wampira (choć same przemiany Draculi mnie trochę męczyły). Dla mnie jednak trochę za mało było interakcji między Draculą a reinkarnacją jego żony — Miną. W teorii tyle czasu, który został im poświęcony, powinno starczyć na pokazanie magicznej więzi ich łączącej. A jednak ja tej miłości nie poczułam. Bardziej o niej wiedziałam, niż odbierałam.
Bardziej udane wydały mi się układy Miny i Jonatana. Ich miłość, rozstanie, współczucie, niepokój, wzajemne wspieranie się były czytelne i docierały do serca.

Bardzo efektowną postacią był obłąkany prawnik Renfield. Wprowadzał dużo energii do scen, a jego choreografia była ciekawe i dawała duże pole do popisu wykonawcy.
Tak samo duże wrażenie robiły trzy wampirzyce – były nośnikiem energii spektaklu. Utrzymywały napięcie, erotyzm, były drapieżne i niebezpieczne.

Problem koncepcji
Balet Dracula w ogóle robi duże wrażenie pod względem choreografii, choć jest w nim jeden problem: tak dużo się dzieje, że w natłoku błyskotliwych szczegółów i postaci sam Dracula nie stanowi emocjonalne jądra spektaklu. I nie wydaje mi się, żeby wynikało to z konstrukcji postaci, a raczej – konstrukcji baletu.
Moim zdaniem pomysł, na przeniesienie filmu na scenę baletową był dobry, ale upchnięcie tam wszystkich postaci było karkołomne. Emocje, które kierowane były np. w Renfielda, mogły być skierowane w stronę Miny i Draculi. Dałoby to widzowi więcej czasu na chłonięcie tej atmosfery miłości ponad czasem i śmiercią.
Z tego powodu Lucy była świetną postacią – jej historia nie jest skomplikowana, a dostała ona sporo czasu na opowiedzenie jej. Zdążyliśmy ją poznać, polubić, zobaczyć jej dramat, obawiać się o nią i zacząć się jej bać.
Nasze wrażenia z baletu „Dracula”
Zarówno ja jak i mąż szliśmy do teatru i wychodziliśmy z niego z mieszanymi uczuciami.
Jak już wspomniałam – nie jestem fanką Krzysztofa Pastora. Mąż za to nie jest fanem baletu i opowieści o wampirach. Czemu w ogóle się wybraliśmy? Ja z czystej ciekawości – chciałam się przekonać, czy jestem po prostu uprzedzona do Pastora, czy jednak nie jest to artysta dla mnie. Mąż chwilę się wahał, ale gdy powiedziałam, że muzyka będzie w całości autorstwa Kilara, stwierdził, że pójdzie ze mną do towarzystwa.
Moje wrażenia
Co do moich odczuć, to… Pastor nie jest dla mnie. Choć muszę uczciwie przyznać, że balet Dracula ma wiele zalet, technicznie jest przygotowany doskonale, ma mnóstwo udanych scen, to nie udzieliła mi się atmosfera, której się spodziewałam.
Świetny klimat pojawiał się tam, gdzie był czas na smakowanie atmosfery, a nie nadganianie treści. Tak było choćby w pierwszej scenie w zamku Draculi, w której hrabia czeka na przyjazd Jonatana. W muzyce Kilara nie działo się nic – tylko mroczne akordy, a hrabia Dracula to tarzał się po ziemi, to przechadzał się po zamku w towarzystwie diabolicznych kamerdynerów i wampirzyc. Było mnóstwo czasu na zaznajomienie się z postacią, jego ruchami i ekspresją.
Szkoda tylko, że w pierwszej rozmowie z Jonatanem pojawiła się wstawka, gdy Dracula zauważa jego krew i wiedziony żądzą, rzuca się w demoniczny taniec z nim. Piękny, mroczny poemat symfoniczny Kościelec 1909 został tu brutalnie przerwany energetycznym tangiem. Wiem, że Pastor bardzo lubi tworzyć choreografie, gdzie tańczą ze sobą dwaj mężczyźni i rozumiem, że dramatycznie wstawienie energetycznego tańca Jonatana i Draculi było w tym miejscu uzasadnione. Ale dla mnie muzycznie to był po prostu zgrzyt.
Choć w teorii Mina – żona Jonatana i ukochana Draculi – jest postacią kluczową, to na mnie nie zrobiła wystarczającego wrażenia. Dużo ciekawsza wydała mi się Lucy. I nie chodzi tu wcale o kunszt taneczny. Raczej o to, jak wiele czasu ta postać musiała poświęcić na opowiadanie historii, a ile go dostała na budowanie z nami relacji.
Jego wrażenia
Mąż trochę się zniechęcił powtórzeniami w muzyce. Trzeba zauważyć, że jest wykształconym muzykiem. Chyba nigdy mi się nie zdarzyło być z nim w operze, na balecie czy w filharmonii, żeby nie usłyszeć jakiegoś narzekania. Niemniej jednak fakty są takie, że ja też zwróciłam na to uwagę, choć poza tangiem, o którym już wspominałam, muzykę oceniam ogólnie pozytywnie.
Inną drobną rzeczą, która nie przypadła mężowi do gustu, był… nadmiar garderoby. Dracula chodził raz w długim płaszczu, raz w surducie, a raz w samej kamizelce. Usłużni kamerdynerzy to go rozbierali, to ubierali. Zdaniem mojego męża wprowadzało to za dużo zamieszania i po prostu śmieszyło.
Iść, czy nie iść na balet Dracula?
Przedstawienie odebrałam bardziej jako odtworzenie filmu scena po scenie, niż jako osobistą opowieść. Zabrakło mi zanurzenia się w klimacie, smakowania scen, relacji. Za dużo się działo, żeby poczuć głębię grozy, miłości, smutku. Trochę jak na za dużym i zbyt wystawnym weselu – wszędzie pyszności, atrakcje, miłe twarze… Brakuje czasu i sił, żeby wszystkiego spróbować, z każdym porozmawiać. Pozostają pęcherze na stopach, ból głowy i żal, że nie zatańczyło się z panem młodym.
Jak dla mnie Pastor znów przedobrzył.
Czy polecam Wam balet Dracula? Możecie pójść. Z ciekawości.
Muszę jednak przyznać, że z polskich choreografów dalece bardziej polecam Izadorę Weiss i Annę Hop – autorki dyptyku baletowego Exodus / Bieguni-Harnasie w teatrze Wielkim, na którym byłam z córką.
Dzień dobry, bardzo dziękuję za ciekawą recenzję:) Zastanawiam się nad pójściem na drakule z prawie 13 wnuczką. Chyba nie może być zbyt „drastycznie”?
Zależy od wrażliwości wnuczki. Ja z moją dwunastolatką wybieram się w czerwcu. Dam znać, jak jej wrażenia. 🙂
I zapomniałam napisać: byłam w maju, wnuczka zachwycona – pierwszy raz na balecie:) Żadnej nudy, piękna muzyka, stroje, scenografia, no i wspólnie przeżyte nowe doświadczenie, dla mnie bezcenne. Pozdrawiam wszystkich i dziękuję za naprawdę interesujacy blog :)))
I zapomniałam napisać, a teraz szukam inspiracji wakacyjnych 🙂 Na Drakuli byłam w maju, wnuczka zachwycona, to jej pierwszy balet. Piękna muzyka, stroje, scenografia i, najważniejsze, wspólnie spędzony czas, nowe doświadczenie:) Dziękuję za interesujący blog i serdecznie pozdrawiam!
W takim razie warto pójść za tematem. W najbliższym sezonie można się wybrać na arcydzieło: „Damę Kameliową”, a Teatr Wielki zapowiadał, że jakieś ich balety pojawią się też na https://operavision.eu/ za darmo – warto śledzić!